O wpływie otoczenia na rozwój artystyczny, o tym, czego możemy się uczyć od współpracowników i czy warto słuchać rad. Z uczestnikami Inkubatora TBM 2021 (Maja Miro, Miłosz Bazarnik Jacek Hołyński) rozmawia Ada Kućmierz.
Jak rodzina i otoczenia wpływają na rozwój artysty?
Jacek Hołyński: Można tutaj postawić pytanie na co rodzina nie ma wpływu? Niewątpliwie, otoczenie wpływa na nas bardzo. U mnie akurat postać brata jest kluczowa, bo on tworzył przede mną, więc pierwszy kierunek, paradygmat i zbiór cech rapu otrzymałem od niego właśnie. Od niego przejąłem nastawienie do tworzenia i stosunek do rapu, a potem już wszystko toczyło się jak kula śnieżna.
Miłosz Bazarnik: Rodzina ma ogromny wpływ! Nie pochodzę z rodziny muzycznej, ale w domu słuchało się dobrej i ambitnej muzyki. Starsza siostra chodziła do szkoły muzycznej, więc zarażała mnie pasją do dźwięków. Uczyłem się w Krzeszowicach fortepianu u pana Jarka Przybylskiego. On był moim najlepszym pedagogiem, bo jako pierwszy zaszczepił we mnie miłość do muzyki, nie skupiał się tylko na ćwiczeniu i technice, ale pozwalał mi się zachwycać tym, co gram i czerpać z tego przyjemność.
Maja Miro: Mnie i moją siostrę wychowywała samodzielnie mama. Miała taki etos, abyśmy obydwie otrzymały bardzo dobrą edukację - taką, w której czujemy, że to jest nasza droga. Więcej mi nie było potrzebne. Nie było ćwiczenia w domu z mamą, byłam pozostawiona sama sobie. Oczywiście, parę razy się potknęłam i musiałam się pozbierać, ale to dało mi siłę. Najważniejsze było przekonanie w mojej rodzinie, że trzeba wybrać swoją własną drogę i dbać o to, żeby z niej nie zejść; dokończyć to, co się zaczęło. W moim przypadku ta rodzinna zasada zaowocowała doktoratem.
Czego można się nauczyć od ludzi, z którymi współpracujesz, od muzyków z którymi masz kontakt realizując projekty?
M.B: Myślę, że przede wszystkim można i trzeba nauczyć się umiejętności doboru ludzi. Kiedy wybiera się muzyków do współpracy, nie patrzy się wyłącznie na ich profesjonalizm, ale też na to, czy są dobrymi ludźmi. Jest wielu znakomitych artystów, z którymi po prostu nie da się pracować.
M.M: Na pewno można się wiele nauczyć, ale nie zawsze jest to nauka przyjemna. Najwięcej uczymy się od osób, które są tak różne od nas, że nas to wręcz drażni. Osoba, która jest skrajnie inna od nas i wkracza w nasz świat, jeśli jest silna, sprawia, że bacznie się jej przyglądamy, a zwłaszcza tej jej części, która jest dla nas niezrozumiała, obca.
Często pracuję w duetach i to są osoby skrajnie różne ode mnie. Tam nie ma litości, czasem się to kończy katastrofą, a czasem mocnym przeżyciem i znalezieniem wspólnej, bardzo ciekawej przestrzeni. Stajemy się wzajemnie dla siebie inspiracją i zawsze powstaje jakaś nowa, interesująca jakość.
J.H: W ramach realizowania projektu, tak jak w przypadku naszej „Epopei placowej” możemy mieć pewne założenia, ale i tak uczymy się na błędach i doświadczeniach, okazuje się, że nasze plany mają się nijak do rzeczywistości. Wszystkiego uczymy się razem od siebie, od podstaw. Od kolegów z zespołu mogę nauczyć się czym są tonacje, jak obsługiwać program do rejestrowania i obrabiania muzyki, sam z kolei pokazuję Loży [Masorza] jak piszę teksty. Uczymy się też od siebie wzajemnego szacunku i zrozumienia.
Czy warto słuchać „złotych rad" kolegów z branży?
J.H: „Kto ma uszy, niechaj słucha”, chociażby po to, żeby wiedzieć, co się dzieje i wypatrywać inkszych znaków dookoła. Loża Masorza niedawno objawiła się jako stowarzyszenie, więc staram się przyjmować każdą radę dotyczącą funkcjonowania podmiotów prawnych, bo nie mam pojęcia jak to działa. Jeśli chodzi o zarządzanie zespołem, uważam, że dobrze jest słuchać rad.
M.M: Myślę, że potrzebne są zarówno momenty, kiedy trzeba radykalnie słuchać siebie, swojego wnętrza i ufać intuicji nawet jeśli nikt nie mówi, że to co robisz jest dobre. Są też takie chwile, kiedy warto słuchać rad, sugestii i doświadczeń innych, bo może być łatwiej przejść pewne trudne etapy.
M.B: Na pewno warto, ale akurat ja raczej przemyślałbym każdą radę dziesięć razy, zanim cokolwiek bym wdrożył. Kiedy mam jakiś zamysł realizuję go tak, jak ja chcę, ale nie jestem zamknięty na uwagi ludzi związanych z marketingiem czy organizacją.
Dobrze jest słuchać mentorów, mistrzów, specjalistów czy jednak lepiej podążać za głosem serca?
M.B: Tak, ale najlepiej się zgłosić po konkretną pomoc, wtedy można z niej najlepiej skorzystać. Na Inkubator TBM przyszedłem z wieloma pytaniami i otrzymałem na nie odpowiedzi, więc z tych rad na pewno skorzystam. Artystycznie zdecydowanie będę robić swoje, ale w kwestiach wydawniczych i promocyjnych polegam na zdaniu osób, które mają większą wiedzę w tym zakresie.
M.M: Uczę się w pełni akceptować to, co naprawdę chcę zrobić. Trudny jest proces docierania do tego, czego się rzeczywiście chce i równie trudno jest przyjąć tę świadomość, kiedy już się odnajdzie swoje cele. Niełatwo jest powiedzieć sobie, że to, czego chcemy, co tworzymy, jest dobre i ma wartość. Ma prawo zaistnieć na świecie.
Później, jak już ma się ten spokój, trzeba znaleźć wokół siebie ludzi, którzy już przeszli podobny proces i przekształcili marzenia w rzeczywistość. Podpatrywanie jak oni sobie z tym poradzili i jak rozwiązali problemy, które mnie nurtują, jest fascynujące. A jeśli chodzi o sugestie, które bezpośrednio otrzymujemy, to uważam, że wszystkie warsztaty i mądrości dotrą do nas tylko wtedy, kiedy rzeczywiście poszukujemy odpowiedzi na zadane sobie wcześniej pytania.
J.H: Na pewno warto słuchać wskazówek, ale które z nich przyjmiemy do serca, to jest już inna sprawa. Jeśli chodzi o mnie, to niektóre rady raczej by nie przeszły. Choć z drugiej strony, w głębi, niejako je przyjmuję. Ale nie wiem czy to, że nie zawsze ich słucham wynika z mocnego pionu artystycznego czy ze zbyt słabego… (śmiech).
Czy artysta może działać samodzielnie czy potrzebuje sztabu osób, które pomagają wszystko organizować?
M.M: W teorii można działać samemu, ale… po co? Sama do tego dojrzewam, że delegowanie zadań otwiera dużo więcej przestrzeni na to, w czym jest się naprawdę kompetentnym. Bardzo trudno znaleźć balans pomiędzy robieniem wszystkiego samodzielnie i przekonaniem, że nikt nie zrobi tego lepiej niż ja, a znalezieniem kogoś, komu będziemy mogli w tej sferze zaufać. Najpierw trzeba określić kogo potrzebujemy wokół siebie, ale myślę, że są osoby, które „lubią przybijać pieczątki” oraz takie, które od tego stronią i trzeba z tej różnorodności korzystać.
J.H: Istnieją artyści, którzy doskonale radzą sobie w pojedynkę. Również występowałem jako solo MC*, ale uważam, że kontakt z zespołem mnie rozwinął, a moje występy z „livebandą” są dużo bardziej atrakcyjne. W kwestii branży, to zależy czego się oczekuje. Jeśli oczekuje się dużego sukcesu w mainstreamie, to wydaje mi się, że trzeba współpracować z odpowiednim zespołem zarządzającym, ale nie jest powiedziane, że tylko tak to się może udać. W pewnej perspektywie może być nawet łatwiejsze robić wszystko samemu, odbierać telefony, organizować sobie koncerty. A reszta zależy już od tego czy jakość muzyki jest dobra i czy jest atrakcyjna dla słuchaczy w danym czasie i miejscu.
M.B: Zdecydowanie zawsze trzeba mieć wokół siebie zaufanych ludzi. Czasem nie musi to być osoba z branży, wystarczy feedback od kogoś, z kim się nie gra, ale kto jest w stanie ocenić coś obiektywnie. Warto mieć ludzi, z którymi dobrze się realizuje nagrania, którym się ufa w kwestii miksów i masteringów. Tak samo jest z zespołem, trzeba mieć zaufanych muzyków, których się zaprasza do różnych projektów, bo po prostu lubi się z nimi grać i spędzać czas.
*Master of Ceremony, improwizujący raper. przyp. red.