Pierwsze cztery nuty V Symfonii

Miniaturka posta Pierwsze cztery nuty V Symfonii

Grudzień ma w sobie coś z pierwszych czterech nut V Symfonii Beethovena. Trzy krótkie nuty i jedna długa. Znane na całym świecie pukanie… ech, to słowo to ugrzeczniony eufemizm w tym wypadku… walenie? Tak, walenie losu do drzwi. Trzy krótkie nuty, jedna długa i już wszystko wiadomo. Wiadomo nie tylko co to, czyje to, ale też co będzie dalej i jak się skończy. Przede wszystkim wiadomo, że oto ktoś włączył muzykę do kluczowej sceny znanego ci od zawsze filmu z tobą w roli głównej. Ktoś włączył muzykę do sceny, w której przeglądasz się w lustrze i zastanawiasz się, czy jesteś zadowolony z tego, co tam widzisz.

W grudniu balansujesz gdzieś między jawą i snem. Między tym, co widzisz w lustrze a tym, co chciałbyś tam zobaczyć. Pływasz między rozmigotanymi, bożonarodzeniowymi jarmarkami, świątecznymi melodiami, włóczącymi się bez zahamowań po radosnej pentatonice, pomiędzy słowami o magii tego czasu i dziecięcym przekonaniem, że tego jednego, grudniowego dnia milkną wszystkie spory. Tylko od czasu do czasu drażni cię niepokojąca myśl, powodująca bolesne ukłucie gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Bo jeżeli jest to możliwe tego jednego dnia, to dlaczego nie już zawsze? Ale za chwilę wpadasz, jak suszona śliwka w kompot, w świat pachnący mandarynkami i korzennym piernikiem, w zaczarowaną krainę często zbędnych przedmiotów, które wymyślnie zapakowane i wsunięte pod wyhodowane specjalnie na tę okazję drzewko, traktujesz jak wzruszające wyznanie w języku miłości. Tylko czasem, zupełnie jak na obłąkanej herbatce u Marcowego Zająca, myślisz, że właściwie podoba ci się to, co dostajesz w zamian, ale… czy dostajesz to, co ci się podoba?

Mam wrażenie, że my, muzycy, posługujemy się tym grudniowym językiem miłości okrągły rok. Za każdym razem, gdy dajemy światu swoją muzykę, wsuwamy komuś prezent pod choinkę, mając nadzieję, że ten prezent jest chciany i potrzebny. Dostajemy w zamian brawa, miejsce na listach przebojów, subskrypcje, pieniądze. A potem przychodzi lockdown. Trzy krótkie nuty i jedna długa. Walą do drzwi ograniczenia, bezsilność, dojmujący, niewytłumaczalny brak i pustka. Oprócz tego, że kończą się pieniądze, to zaczynamy czuć się odrzuceni, niepotrzebni, niekochani. Czyżby tylko dlatego, że milkną brawa? A potem przychodzi grudzień. Trzy krótkie nuty i jedna długa. Walą do drzwi liczby podsumowujące wszystko to, co daliśmy w tym roku światu. Gdy rozczarowują, czujemy jakby nasza miłość została bezwzględnie odrzucona, czasem nawet niezauważona. Gdy zachwycają, czujemy się docenieni, czujemy się kochani.

Zapominamy o czymś nie tylko w grudniu. Zapominamy o tym, odkąd pierwszy raz stanęliśmy na scenie i w zamian za całą miłość, którą chwilę wcześniej wyśpiewaliśmy i zagraliśmy, za tę miłość, dostaliśmy brawa. Od tamtej pory, za sprawą tyleż magicznego, co zwodniczego skoku dopaminy, zapominamy, że brawa to nie miłość. A potem bardzo szybko zapominamy, że scena to nie miejsce, na które wychodzi się z poczuciem braku, głodnym. Zapominamy, że dawanie to nie transakcja. Zapominamy, że dawać można tylko z nadmiaru. Zapominamy, że oczekiwanie od kogoś miłości za naszą miłość świadczy tylko o tym, że daliśmy ją, tworząc w sobie pustkę, która teraz woła o zapełnienie. Oddaliśmy coś, czego zapomnieliśmy dać przede wszystkim sobie.

Grudzień. Miesiąc najdłuższych nocy i ciemności, zmuszającej do zatrzymania się w sobie. Z tych ciemności, jak fotografia wywołujesz się na nowo. Stwarzasz się. Wschodzisz. Ale zanim… trzy krótkie nuty i jedna długa, kołaczące do drzwi. Za tymi drzwiami znajdziesz poczucie nieuchronności zakończeń i potrzebę podsumowań. Trochę złośliwy, trochę przewrotny, za to niezbędny prezent od mijającego roku. Nie ruszysz dalej, dopóki nie obejrzysz się za siebie, dopóki nie spojrzysz w ciemność, dopóki nie zostawisz starego w starym i nie zrobisz miejsca na nowe.

Nowe. Trzy krótkie nuty i jedna długa. Cokolwiek przybieży i zapuka do Twoich drzwi wraz z końcem najdłuższej nocy w roku, jakikolwiek dar z dawna czekany, jakakolwiek obnażona moc, niech się rodzi, niech będzie z Tobą, albo niech truchleje. Bo przecież nie wszystkie prezenty musisz przyjąć. Niech zapuka wszystko, co Ci służy i niech sprawi, że zechcesz obdarowywać się wszystkim, czego potrzebujesz. Tylko wtedy będziesz mógł dawać światu, bez wrażenia tworzenia w sobie braku. Niech Twoje dźwięki tworzą rzeczywistość jakiej pragniesz, niech stają się prezentami, na które się czeka i niech ta symfonia nigdy się nie kończy.

So Much love,

Jaga

 

To top