Uważacie, że ilość muzycznych projektów was przerasta? Nie znajdujecie czasu na kolejne próby z zespołem? Zaczynacie zastanawiać się czy nie sprzedać mieszkania, bo większość czasu i tak spędzacie w trasie? Poznajcie Wiktorię Jakubowską, perkusistkę współpracującą między innymi z Karaś/Rogucki, Ralphem Kamińskim, Kasią Lins czy Pauliną Przybysz. Wokalistką, flecistką oraz oczywiście jedną z czołowych polskich perkusistek. Poznajcie świat osoby, która całe swoje życie poświęciła muzyce.
Jak zostaje się perkusistką gwiazd?
O, nie wiedziałam, że gram z gwiazdami! Rozumiem, że chodzi o rozpoznawalność artystów. U mnie wszystkie współprace zaczęły się przez kontakty personalne. Poznawaliśmy się na imprezie, premierze lub po prostu ktoś usłyszał o mnie i zaprzyjaźniliśmy się. Zdarzają się też jakieś przesłuchania, castingi itd., ale wtedy kontakt międzyludzki staje się mniej kluczowy, a on jest dla mnie najważniejszy. Z tymi ludźmi potem spędzasz dużo czasu w busie, studio czy na próbach. Jeśli między wami nie ma chemii, to od razu to słychać chociażby na koncertach.
Historia zna wiele przypadków muzyków, którzy pomimo jawnej nienawiści do siebie grali razem i koncertowali.
To tzw. czyste sidemaństwo, a mnie to za bardzo nie interesuje. Z przyjaźni i dobrych relacji powstają najlepsze rzeczy. Większość moich współpracy jest na stałe i te relacje są bardzo ważne.
Jak odnajdujesz się w tak wielu stylach muzycznych. Wiem, że jesteś po akademii jazzowej, czy nadal są to dla Ciebie swego rodzaju wyzwania?
Tak. I ja bardzo lubię wszelkie wyzwania. Jest dla mnie ważne w życiu muzycznym, by cały czas się rozwijać. Powstają nowe kombinacje gatunków, nowe style, są ich prekursorzy. Na przykład Herbie Hancock, który jest w branży muzycznej od wielu lat, pomimo bycia jazzowym pianistą chyba jako pierwszy, połączył hiphopowe skrecze z jazzem. Chodzi mi o rozwój, a jeśli coś ci odpowiada, z czymś się utożsamiasz, to dlaczego masz tego nie robić? Sama słucham przeróżnej muzyki i czasami fajnie jest oscylować między wieloma gatunkami, starać się z każdego coś wyciągnąć. To wpływa na twoją tożsamość artystyczną, tak jak malarz ma rożne barwy, a z połączenia dwóch powstaje nowy kolor.
Gdzie na to wszystko znajdujesz czas? Próby, koncerty, wyjazdy przecież nasza doba ma jednakową długość!
Większość swojego życia poświęciłam na granie, stąd taka duża liczba projektów. Oczywiście zdarzają się sytuacje, kiedy muszę komuś odmówić i powiedzieć, że nie mogę wejść w dany projekt, bo nie wystarcza mi tej doby. To nawet nie jest kwestia wyboru. Coś mi się bardziej podoba, coś mniej, i chociaż to też czasem ma znaczenie, to staram się coraz bardziej świadomie wybierać projekty. Jednak dla mnie najważniejsze jest, gdzie mam największy wkład artystyczny i twórczy. Przykładowo, współpracując teraz z Karaś/Rogucki kolektywnie piszemy drugą płytę, razem pracujemy nad piosenkami i razem je nagrywamy. Z tego właśnie względu jest to w tej chwili bardzo istotny dla mnie zespół, bo spełniam się na każdym polu. Jeśli chodzi o próby, to w gorącym okresie koncertowym jest ich mniej, ale każdy z nas poświęca na nie swój czas, kiedy tylko może, by być dobrze przygotowanym do grania.
Chciałbym zapytać o wizerunkową stronę występów. Jak to wygląda w zespołach, z którymi współpracujesz, są rożne przemiany, outfity? Jak się w nich odnajdujesz?
Ralph Kamiński ma całą swoją wizję i kreacje na dany album. On bardzo wybiega w przód: wie jak będzie wyglądała kolejna płyta, jaką będzie miała szatę graficzną, jak ubierze swoich muzyków i siebie. Traktuje to jak wydarzenie teatralne, audiowizualne, a nie tylko zwykły koncert. U Kasi Lins wizerunek odgrywa również bardzo dużą rolę, są wykorzystywane na przykład elementy kościelne. Nie chodzi tu o żadną profanację czy wydźwięk antykościelny, tylko o wykorzystywanie elementów, które nas otaczają. Jeśli chodzi o moje podejście do tego typu kreacji, to na początku miewam mały zgrzyt, gdy nie do końca się z nimi utożsamiam, ale staram się dostosowywać tak, by dla obu stron było to satysfakcjonujące i komfortowe.