Bańka samotności… czy branża się zmienia?

Miniaturka posta Bańka samotności… czy branża się zmienia?

Michał poprosił mnie o napisanie tekstu, na 5000 znaków, o domniemanych zmianach w branży muzycznej, powiązanych z obserwowanym „przebudzeniem ducha we współczesnej cywilizacji”. Pomimo pierwotnego zapału odkładałem pisanie na później, prokrastynowałem aż znaki zastygły. Postanowiłem liczyć te znaki dokładnie, abyśmy wszyscy poczuli powagę sytuacji: świadomość kończącego się czasu. Jeszcze 4600.

Z ulotnej medytacyjnej ciszy wyłoniłem się ironicznie uśmiechnięty. Czy chłód topniejących lodowców otrzeźwi nas i sprawi, że zaczniemy w końcu działać w skoordynowany sposób? Czy odnajdziemy stracone zaufanie do siebie, wiarę w sens, pokonamy lęk i poczujemy że żyjemy, tworząc otwarte wspólnoty? Czy raczej dalej będziemy grać ostatnie takty w tej wielkiej orkiestrze iluzji, ostatnie takty zsuwając się po pokładzie tego Titanica naszej cywilizacji? 

Wszystko zależy od nas.

Przemysł muzyczny w 2020 roku osiągnął najwyższy od początku piractwa poziom zysku. Głównie to dzięki streamingowi zyski te wróciły do poziomu z roku 2004. Kapitał szaleńczo inwestuje się we własność intelektualną, pośrednicy mnożą się i prosperują, jedynie muzycy, w większości klepią biedę. Zbyt duża konkurencja? Braki w kompetencjach marketingowych i autopromocyjnych?

Zanim przewrotnie odpowiem na te pytania dodam, że nie tylko wielcy gracze zyskują. Również „małe”, niezależne wytwórnie i dystrybutorzy płyną z prądem zielonych banknotów i coraz częściej również w rozmaitych blockchainowych łajbach, które, jak wiedzą zainteresowani mają wiele dziur, nieszczelności i często bywają narzędziami spekulacji na niespotykaną dotąd skalę.

Zostawmy na chwilę technologię, cofnijmy się o kilka kroków i popatrzmy na te „optymistyczno-branżowe” informacje z perspektywy naszej ojczyzny. Nie podam kwoty, jaką statystyczna Kowalska czy Nowak wydają na muzykę, ale jest to mniej niż myślicie. Groszowe sprawy. Branża muzyczna w Polsce to lokalna sprawa i tylko w taki sposób powinniśmy o niej myśleć, jeśli zależy nam na jej dobrostanie i rozwoju.

A globalna wioska? Przecież mamy te same media społecznościowe, co Zachód i jesteśmy wspólnotą wartości. Niestety tak: wartością jest tu pieniądz. I faktycznie w mediach społecznościowych jesteśmy po prostu towarem, podobnie jak miliony ludzi na zachód od Odry. Konkretnie to nasza uwaga jest towarem w tym podejrzanym eksperymencie behawioralnym, napędzanym przez cud uczących się algorytmów, sterujących naszymi emocjami.

Promocja w takim miejscu zakrawa na etyczny borderline, ale równocześnie świetne narzędzie, pozwalające dotrzeć do świata naszych potencjalnych odbiorców.

A może by tak inaczej… Podkreślę, że nie potępiam technologii – to tylko narzędzie. Internet jest dla nas szansą na budowanie niescentralizowanej sieci inteligencji, która będzie nas wzmacniać, a nie pustoszyć zasoby. Nie widzę sensu w tym, aby kilka korporacji „trzymało za jaja i jajniki nasze siły twórcze, napuszczało nas wzajemnie na siebie, podczas gdy my, płacąc nie tylko kasą, ale przede wszystkim naszym czasem, z zapartym tchem będziemy czekali na nagrodę w formie wirala z naszym udziałem. To iluzja. Model biznesowy mediów społecznościowych to jedna strona medalu. Cały wachlarz wciąż niezbadanych do końca zaburzeń narcystycznych, kolektywnej „dwubiegunówki” i wszystkich kolorów depresji wynikających z ich użytkowania to druga. Brrr…

Co zatem w zamian? Komunikacja. Wymiana informacji. Zrozumienie. Wnikliwość – nie ocenianie. Wzajemna życzliwość wynikająca ze świadomości, że wszyscy gramy w jednej drużynie, jesteśmy jednym, unikatowym plemieniem, samowystarczalnym, o potencjale znacznie przekraczającym arytmetyczną sumę składowych. Rzeczywisty kontakt jest tu kluczem i bez względu na okoliczności powinniśmy szukać bezpiecznego sposobu, by na nim budować wzajemne relacje, które wzmocnią spontanicznie powstającą wokół nas sieć.

Nie widzę sensu w rozróżnianiu „relacji branżowych” od innych - to są przecież zawsze relacje z ludźmi, z którymi łączy nas wspólna pasja – muzyka. Bez względu na to, czy ją improwizujemy, uczymy się jej, uczymy kogoś, piszemy, wykonujemy. Nie zapominajmy o tym. Jeśli przeciętny „samozarządzający się” artysta dwukrotnie więcej czasu spędza na promowaniu siebie niż na twórczości, to coś tutaj, nomen omen, nie gra. Zakłócona zostaje pewna równowaga. System kuleje, a wielka wieża sensu chwieje się i nigdy już nie powróci do swej pierwotnej funkcji. Czy to czujemy, czy wypieramy – mamy kryzys. Czerwone flagi powiewają na każdej granicy naszego bytu. KRYZYS! Jesteśmy zagrożeni na wielu poziomach: My – Ludzie, My – Formy Życia, My – Planeta. w tym rzadko spotykanym we wszechświecie stanie równowagi dynamicznej. Zegar tyka, a słowa lecą… zostało jeszcze 1000 znaków.

Co można zrobić? Uświadomić sobie, że współpraca to jedyny sposób, że w pojedynkę nic nie zdziałamy. Uzbroić się w zapasy dobrej woli oraz wyrozumiałości – bo każdy z nas przeszedł już zbyt wiele, a wszyscy potrzebujemy wsparcia i zrozumienia – i eksperymentować, rozmawiać, dzielić się. Zamiast toksycznego mitu artysty otworzyć się na mit odwiecznej rzeki twórczości. Ta rzeka nie wyschnie, a gdy już zaczerpniemy z jej źródeł czysty eliksir, dzielmy się nim z innymi w formie rytuałów, świąt współuczestniczenia w cudzie muzyki. Nie dajmy przesadnie „uproduktowić” rytmu naszego serca, bo może nam to je po prostu złamać. Szanujmy słuchaczy, bo oni też wykonują ciężką pracę. Szanujmy siebie, naszą uwagę i energię. Oddychajmy świadomie, kiedy tylko możemy. Nasz czas się już kończy.

Ostatnie apokaliptyczne 600 znaków, z dużym hakiem, zostawiam Wam do zagospodarowania na bycie z samym sobą, co też i ja uczynię.

To top