Gdy pieniądze z muzyki to żart – refleksja nad zarobkami w branży i zepsutym systemem

Miniaturka posta Gdy pieniądze z muzyki to żart – refleksja nad zarobkami w branży i zepsutym systemem

Na grupie Tak Brzmi Miasto Społeczność pojawił się wpis Gosi Kujawskiej-Zemły, wokalistki jazzowej, prowadzącej również małe wydawnictwo Klamka Records: w charakterze żartu wrzuciła zrzut ekranu przelewu z ZAiKS-u na kwotę 33,20 zł. Podpisała go wymownie: "gdy pytają mnie, dlaczego nie żyję z muzyki" (na co dzień Gosia pracuje w korporacyjnym sektorze IT).

Do “zeznania finansowego” dołączyły kolejne głosy: “mi wychodzi 21 zł”, “nie wydaj na głupoty”, “spoko, będzie 17 zł podatku”, a wisienka na torcie to  “-403,36 zł” (tak! Ujemna kwota spodziewanej wypłaty).

Śmieszno a smutno

Jesteśmy świeżo po koncertach Taylor Swift, które przyciągnęły ponad 190 tys. osób, generując w ciągu zaledwie dwóch dni, luźno licząc, kilkadziesiąt milionów złotych. Media i fani skupieni są głównie na tym, czy to właśnie jej czy Dawidowi Podsiadło należy się tytuł króla (czy też królowej) muzyki.

To jasne, że lubimy duże liczby i fajerwerki, ale podyskutujmy przez chwilę o rzeczywistości. A ta, wbrew temu co o artystach myśli opinia publiczna, jest skrajnie różna: większość muzyków nie jest w stanie nawet utrzymywać się z muzyki. 

Oczywiście, próg wejścia w branżę jest niski - wystarczy wziąć do ręki gitarę albo zainstalować Abletona i już. Próg profesjonalizacji jest jednak absurdalnie wysoki i niewspółmierny do nakładu sił (a poziom gwiazdorstwa możemy traktować raczej jak wygraną na loterii, niż możliwą do zaplanowania ścieżkę kariery).

Wykres mówi jak jest: większość muzyków jest pod progiem profesjonalizacji, a Taylor i Dawid to wygrane na loterii.


Oczywiście, nie wszystkie głosy w dyskusji na grupie mówiły o aż tak niskich zarobkach. Pojawiły się kwoty blisko 10x lub nawet 30x większe, ale nawet one, biorąc pod uwagę niezbędny do ich osiągnięcia wysiłek i czas, są pomijalne w porównaniu choćby z minimalną krajową, nie mówiąc już o wygodnej korporacyjnej pensji (Taylor czy Dawid są kompletnie off the chart).

I to właśnie jest powodem tego "śmiechu przez łzy" – możesz żyć muzyką, traktować ją jako swoją misję, mieć talent i umiejętności, a mimo to finansowe zyski z tej pracy są często marginalne, prowadząc w efekcie do coraz rzadszej możliwości robienia muzyki. 

Zepsuty system równa się zepsuta branża

Im mniej artysta zarabia na muzyce, tym więcej czasu musi poświęcać na szukanie przychodów poza muzyką. W efekcie tym mniej tworzy muzyki (bo czas i energia to ograniczone zasoby), więc tym mniej powstaje muzyki, na której może zarabiać… 

Causal loop diagram - pętla pokazująca zależność: im mniej tworzysz nowej muzyki, tym mniej na niej zarabiasz, tym bardziej potrzebujesz innych źródeł przychodu, tym mniej masz czasu i energii na muzykę, tym mniej jej tworzysz (pętla się zamyka). 

Efekt jest taki, że artysta znika pożarty życiem i “dorosłością”. Okazuje się, że po prostu z muzyki nie da się normalnie żyć. 

Oczywiście na miejsce tego, który właśnie się wypalił, padł z głodu, albo uciekł do korporacji, pojawiają się nowi, wchodzący do branży z wielkimi nadziejami.

Świeży narybek to zaś idealna pożywka dla systemu, który sprzedaje iluzję, że ciężka praca i talent wystarczą do sukcesu. W efekcie, młodzi artyści chronicznie przeinwestowują środki i energię w ciągłej nadziei, że kiedyś „uda się przebić”. 

Zdrowie psychiczne to jedna z walut, jaką płacą, zarówno ci, którzy wchodzą w ten kierat, jak i ci, którzy wypaleni, z poczuciem porażki idą szukać spokoju gdzie indziej.

System, żerujący na tym mechanizmie, ma się jednak lepiej niż kiedykolwiek - majorsom czy CEO Spotify, który zarobił w tym roku więcej niż jakikolwiek artysta na jego platformie, nie robi to żadnej różnicy, kogo akurat zmonetyzowali i jak bardzo wpłynie to na jego zdrowie psychiczne czy sytuację życiową.

Survival of the fittest czy droga w jedną stronę?

W rezultacie branża staje się miejscem, gdzie przetrwają tylko ci, którzy są gotowi zaryzykować najwyższą stawkę finansową i emocjonalną, niekoniecznie ci, którzy robią najlepszą muzykę.

To nie tylko smutna wiadomość dla tych z nas, którzy mają miękkie serce i idealistycznie wierzą w moc muzyki. To również zła wiadomość z twardego, biznesowego punktu widzenia.  

Bowiem długoterminowym efektem spadku jakości i różnorodności jest coraz niższa wrażliwość muzyczna u odbiorcy, który coraz bardziej zobojętniały jest na niuanse i coraz mniej jest w stanie docenić twórczość, a zatem jest coraz mniej chętny by za nią zapłacić. Ciąg dalszy tej pętli już znasz? To droga tylko w jedną stronę.

Pętla ukazująca coraz większą degradację jakości muzyki i jej wpływ na możliwość monetyzacji.

Rozwiązania systemowe

Wiele środowisk zdaje się zauważać problem opisany wyżej i podejmowane są różne próby działania - to dobry znak. Niestety, są to często tzw. quick fix - szybkie rozwiązania długoterminowo pogłębiające problem. Np. stypendium to tylko chwilowe zalanie dziury w budżecie artysty, wymagające do tego dodatkowych aktywności i kompromisów, a przy okazji generujące znaczny overhead administracyjny. Ten, pochłania i tak już dość skąpe zasoby czasu i energii (których nie starcza na robienie muzyki - i wracamy do początku pętli).

By mogło to działać długoterminowo, przede wszystkim, branża muzyczna musi dostosować swoje modele biznesowe, aby bardziej sprawiedliwie dzielić zyski z muzyki, tak by przestać faworyzować dużych graczy.

Owszem, cyfryzacja i demokratyzacja wyrównała szanse. Sęk w tym, że sprawiedliwie to nie zawsze “po równo”. Jakie bowiem ma szanse Gosia i Klamka Records z z Taylor czy Dawidem wydawałoby się w równej, a w rzeczywistości ustawionej pod wielkich grze? 

Wspomniane już Spotify (stające się zresztą powoli symbolem tej batalii) całkiem niedawno obcięło monetyzację artystom z odtworzeniami poniżej tysiąca. Ten jeden ruch sprawił, że do Taylor trafi kilka milionów więcej, zaś do Gosi i jej podobnym artystom nie trafi nic.

Organizacje takie jak ZAiKS czy Związek Zawodowy Muzyków powinny reprezentować niezależnych twórców negocjując twardą ręką z wielkimi graczami. Potrzebne są rozwiązania długoterminowe, wspierające młode pokolenia muzyków, by w sposób zrównoważony i rozsądny mogły mogły wchodzić w branżę.

Jako artysta niezależny czuję się jednak w tej walce zupełnie osamotniony (a Ty?).

Zanim rzucisz pracę w korpo…

To nie tak, że nie da się tu żyć - części z nas udaje się spieniężać muzykę, a nawet uczynić z niej swoje główne źródło utrzymania. Zanim jednak rzucisz pracę w korpo, upewnij się, że masz plan, wsparcie i realistyczne oczekiwania co do tego, co możesz osiągnąć w branży muzycznej. 

Jak mawia mój ulubiony filozof branży muzycznej, David Byrne, “bycie artystą, to piękny zawód, ale to nie znaczy że musisz zbankrutować uprawiając go”. Praca ta wymaga zarówno pasji, jak i twardych decyzji biznesowych. By móc z tego żyć na dłuższą metę, potrzebujesz stać się przedsiębiorcą wyznaczającym cele, strategie i sposoby ich realizacji.

Pozostaje mieć nadzieję, że w międzyczasie, uda się wspólnie wpłynąć na system, by ten umożliwił muzykom spokojniejsze przejście przez próg profesjonalizacji. Zwłaszcza tym z nas, którzy nie marzą o 190 tys. fanach na stadionie, a raczej o spokojnym i stabilnym życiu, w którym mogą robić to co kochają, dla wiernej - nawet jeśli niewielkiej - grupy odbiorców.  

To top